mieniu, wyprowadził go z tłumu, który znowu zajmował się kapłanem i jego mistycznem źródłem.
— Zacny Malluchu — zaczął — powiedz mi, żali może człowiek zapomnieć matki swej?
Pytanie było krótkie, urwane, i było jednem z tych pytań, które wprowadzają zapytanego w niemałe zakłopotanie. Malluch spojrzał na Ben-Hura, chcąc mu z twarzy wyczytać, co właściwie leży w tym pytaniu; ale zamiast odpowiedzi, której się spodziewał, ujrzał duże czerwone plamy na policzkach, a w oczach ślady wstrzymywanych łez. Na ten widok odpowiedział z razu mechanicznie: „Nie.“ — A po chwili, gdy zaczął przychodzić do siebie, dodał: — Jeśliś Izraelitą, nigdy! — Oprzytomniawszy zaś zupełnie, rzekł rozważnie: — Pierwszą nauką moją w synagodze była Schema, drugą zaś były słowa Stracha syna, które brzmią: — Szanuj ojca twego z całej duszy, a pomnij na boleści matki twej!
Czerwone plamy na obliczu Ben-Hura silniej rozgorzały, gdy rzekł: — Wyrazy te przypomniały mi złote dzieciństwo moje, a dowiodły, żeś sprawiedliwym Żydem, Malluchu. Wierzę i ufam ci.
Mówiąc to, zdjął Ben-Hur rękę z jego ramienia a zebrał nią zwoje swej szaty u piersi i przycisnął serce, jakby pragnął stłumić cierpienie — lub uczucie równie dotkliwe jak boleść.
— Ojciec mój — mówił dalej — nosił wielkie imię i szanowano go w Jeruzalem, gdzie przemieszkiwał. W chwili zgonu mego ojca matka była jeszcze w kwiecie wieku, a nie dość powiem, gdy ją nazwę dobrą i piękną, bo na ustach jej było prawo miłości, czyny jej podziwiał każdy, a przyszłość zdawała się szczęściem uśmiechać. Miałem i małą siostrę, oboje tworzyliśmy rodzinę tak szczęśliwą, że słowa starego mędrca, który naucza: — że Bóg nie mogąc być wszędzie, stworzył matki, — wydały mi się jakby do mojej rodzicielki zastosowane. Pewnego dnia spotkał znakomitego Rzymianina przypadek w chwili, gdy na czele kohorty koło naszego przejeżdżał domu. Żołnierze wyłamali natychmiast bramy naszego pałacu i pochwycili nas. Odtąd nie widziałem już więcej ani matki ani siostry. Nie wiem, czy żyją, ani co się z niemi stało. Ale Malluchu, człowiek ten, który o mało nas nie przejechał, był w chwili naszego rozłączenia,
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/188
Ta strona została skorygowana.