Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

— Nie odbiorę mu życia, dobry Malluchu; przed tą ostatecznością broni go tajemnica, którą posiada, przecież pragnę go ukarać i ukarzę, jeśli mi pomożesz.
— On Rzymianinem! — rzekł Malluch bez wahania — a ja z rodu Judy. Pomogę ci, idę z tobą. Jeśli chcesz przyrzeczenia, stwierdzę je przysięgą!
— Podaj mi rękę, to wystarczy.
Gdy się ich ręce rozłączyły, rzekł Ben-Hur z sercem lżejszem:
— To, czem cię obarczę, nie jest ani trudnem, ani obciążającem sumienie. Chodźmy.
Poszli drogą przerzynającą wpierw opisaną łąkę przy krynicy a Ben-Hur pierwszy przerwał milczenie.
— Znasz szeika Ilderima Dobrotliwego?
— Znam.
— Gdzież jest jego Gaj palmowy, albo raczej, jak daleko do wioski Dafny?
W Malluchu zbudziła się właściwa jego rasie podejrzliwość; przypomniał sobie podarek i słodkie słówka pięknej kobiety w Krynicy, i pytał sam siebie, żaliby Ben-Hur miał zapomnieć w miłości ciężkiej troski o matkę, jednak odpowiedział: Gaj palmowy odległym jest od wioski o dwie godziny konnej jazdy, a o jednę na wielbłądzie.
— Dzięki ci, ale nie tu koniec moich pytań; powiedz mi jeszcze, czy te wyścigi, o których wspomniałeś, już ogłoszone i kiedy odbyć się mają?
Słowa te, jeśli nie zupełnie uspokoiły Mallucha, to go mocno zaciekawiły, bo widział poza niemi jakiś dalszy zamiar; odrzekł więc z zajęciem:
— O tak, będą wyścigi i to wspaniałe, chociaż wyprawia je właściwie prefekt jako człowiek prywatny na cześć konsula Maksencyusza, który tu gości w celu dalszych przygotowań do wyprawy na Partów. Prefekt jest bardzo bogaty i mógłby wyścigi sam na swoją rękę urządzić, woli jednak przypuścić do kosztów bogatych mieszczan Antyochii, którzy znów pragną się przysłużyć wielkiemu konsulowi. Przed miesiącem już rozesłano heroldów na wszystkie strony świata, a ci ogłosili wyścigi i otwarcie cyrku. Samo imię prefekta