Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/198

Ta strona została skorygowana.

konie Rzymianinowi. Wszakżeż gdyby Cezar to słyszał, snadnie mógłby powiedzieć: nie chcę takiego przyjaciela, weźcie go z przed oczu moich.
— Uwaga twoja słuszną jest — odpowiedział Malluch z uśmiechem — Ilderim nie jest przyjacielem Rzymu. Przed trzema laty Partowie jadąc drogą od Bosry do Damaszku, wpadli na karawanę, niosącą oprócz innych towarów kasę podatkową jednego obwodu i zabrali wszystko. W napadzie tym ludzie karawany śmierć ponieśli, ale to byliby łatwo przeoczyli rzymscy urzędnicy, gdyby skarb cesarski nie był poniósł szkody. Tak poszukiwali straty na dzierżawcach podatków, którzy za nią odpowiadali, a ci skarżyli się Cezarowi, który znów nałożył grzywnę na Heroda. Heród zajął posiadłości Ilderima, twierdząc, że tenże przez zdradę nie dopełnił swego obowiązku, jako właściciel drogi. Szeik odwoływał się do Cezara, ale odebrał tego rodzaju odpowiedź, od której dotąd boleje serce starca, oczekując chwili zemsty, może niedalekiej.
— Ach! mój Malluchu, nie podoła on Cezarowi.
— O tem pomówimy innym razem, ale oto odtąd zaczynają się gościnne progi Szeika, dzieci przemawiają do ciebie.
Wielbłądy stanęły, Ben-Hur ujrzał kilka małych dziewcząt, zapewne były to córki wieśniaków syryjskich, a podawały w koszyczkach daktyle. Owoce świeżo zerwane zapraszały do jedzenia, Ben-Hur wziął kilka; człowiek zaś siedzący na drzewie, które mijali, zawołał: pokój wam i pozdrowienie!
Podziękowawszy dzieciom, ruszyli obaj przyjaciele dalej, pozwalając wielbłądom iść, jak same chciały.
— Musisz wiedzieć — mówił dalej Malluch, jedząc daktyle i przerywając dla tego od czasu do czasu słowa — że kupiec Simonides pokłada we mnie zaufanie i nieraz wzywa mej rady. Ponieważ zostaję w jego domu, więc znam wielu jego przyjaciół, a ci wiedząc, iż pan mi ufa, mówią przy mnie otwarcie. Tym sposobem zna mnie i Szeik Ilderim.
Opowiadanie Mallucha zwróciło uwagę Ben-Hura na chwilę w inną stronę, a przed oczyma jego duszy stanął obraz wdzięczny, czysty i jakby błagalny Estery, Simonidesowej córy. Jej wielkie, ciemne oczy, błyszczące owym blaskiem właściwym żydowskiemu typowi, jakże skromnym spojrzały na niego wejrzeniem! Na chwilę zdało mu się, widzi ją, że słyszy jej krok, gdy się zbliżyła z winem, i głos, gdy