Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

wydaje się nowym. Sądząc z rysów twarzy, liczył około pięćdziesięciu lat życia, broda jego siwizną przypruszona; rozgląda się niepewnie i ciekawie, co dowodzi, że jest tu obcym. Osioł zajada wiązkę zielonej trawy, jakiej pełno na targu, i zadowolony nie zważa na to, co się dokoła niego dzieje, ani też na kobietę siedzącą na jego grzbiecie w miękko wysłanem siodle. Postać niewiasty okrywa z wierzchu suknia z wełnianej materyi, a biała zasłona osłania głowę i szyję. Od czasu do czasu uchylała nieco zasłony, aby spojrzeć dokoła. Wreszcie zaczepił ktoś nieznajomego męża:

— Czy nie jesteś Józefem z Nazaretu?
Mówiący stał tuż obok zapytanego.
— Tak mnie nazywają — odparł Józef, zwracając się ku pytającemu z powagą — A ty.... ach! pokój tobie! wszakżeś mój przyjaciel Rabbi Samuel.
— Wzajemnie pozdrawiam cię — rzekł Rabbi a patrząc na kobietę, dodał po chwili: pokój tobie, twemu domowi i wszystkim przyjaciołom twoim.
Przy ostatnich słowach położył rękę na piersi, pochylił głowę ku kobiecie, która odsunąwszy zasłony, ukazała oblicze prawie jeszcze dziecięce.
Znajomi podali sobie ręce, jakby je mieli do ust podnieść, w ostatniej chwili jednak cofnęli uścisk, każdy pocałował swoją rękę, kładąc potem dłoń na czole.