gdzie wyląduje? Na ojca Romulusa,[1] nie tak parzą ognie Westy;[2] a ja wiem, że umrę, ale chcę umierać w Rzymie. Ha! na bogi, pokonałeś mnie, Flawiuszu! Przegrałem. O Fortuno, jakże zmienne twoje łaski!
— Czy gramy jeszcze?
— Muszę przecież odegrać moją sestercyę.
— Niech i tak będzie.
— I grali dalej, a gdy blask dzienny począł walczyć ze światłem lamp, siedzieli jeszcze przy tym samym stole. Należeli oni, jak i większa część tegoż towarzystwa, do świty konsula; bawiąc się, czekali na niego.
— W czasie powyższej rozmowy nowe towarzystwo weszło do sali i niespostrzeżone od nikogo zbliżyło się ku głównemu stołowi. Nowo przybyli wracali widocznie z co dopiero ukończonej uczty; kilku zaledwo trzymało się na nogach; jeden, w wieńcu na głowie, zdawał się być przewodniczącym, a może fundatorem całej zabawy. Nie zdawał się być pijanym, przeciwnie, gorąco wina podniosło tylko wdzięk jego czysto rzymskiej urody. Głowę niósł wyniośle, krew rumieniła mu usta i policzki, oczy jasnym świeciły blaskiem; ale sposób, w jaki niósł togę, był trochę za zuchwały jak na człowieka trzeźwego. Szedł śmiało ku stołowi, robiąc miejsce swemu otoczeniu z pewną bezwzględnością. Gdy stanął i popatrzył na grających, wszyscy rzucili się ku niemu z głośnym okrzykiem powitania.
— Messala! Messala! — wołali.
Ci, co się znajdowali dalej, powtórzyli ten okrzyk ze swego miejsca. Za chwilę całe towarzystwo zbliżyło się ku środkowi.
Messala przyjął to odszczególnienie na pozór obojętnie; przecież pragnął skorzystać z tej sposobności i przekonać wszystkich, jak bardzo był lubiany i z jakich przyczyn.
Zdrowie twoje, Druzusie! — rzekł do najbliżej grającego — Pozwól mi swojej tabliczki na chwilę.
Podniósł do oczu woskową tabliczkę, przeliczył zapisane zakłady i rzucił je z pewnym rodzajem wzgardy na stół, mówiąc: