— Ha, ha, ha! Wiem już, na olimpijskiego Jowisza, dokąd dążycie: chcecie robić lub powiększyć majątki i po to przybyliście do Antyochii. Hola, Cecyliuszu!
— Oto jestem, Messalo — zawołał człowiek za nim stojący — jestem tu i ginę w tłumie, żebrząc na próżno o drachmę, aby zapłacić wściekłego wioślarza, co mnie tu przywiózł. Niech mnie porwie Pluto[1] jeśli ci nowo przybyli mają wszyscy choć obola[2] przy sobie.
Słowa te wywołały szalony śmiech, który rozległ się po całej sali; jeden Messala pozostał poważnym i zimnym.
— Idź — rzekł do Cecyliusza — idź, skąd przybywamy, i niechaj służba przyniesie wina, kubki i puhary. Skoro ci nasi rodacy, co tu przybyli szukać fortuny, nie mają sakiewek, to na syryjskiego Bachusa, chcę się dowiedzieć, czy mają przynajmniej dobre żołądki. Spiesz się!
Potem zwrócił się do Druzusa z głośnym śmiechem: — Ha, ha, przyjacielu! Nie gniewaj się, żem się źle wyraził o tobie, jako krewnym Cezara, z powodu denara. Użyłem, widzisz, tylko imienia, aby was wypróbować, latorośle Rzymu. Chodź Druzusie, chodź! — To mówiąc, wziął kubek i wstrząsnął kośćmi: — No! na zgodę i szczęście, zagrajmy, wymień jakąkolwiek sumę.
Obejście Messali miało w sobie wiele ciepła i serdeczności. Druzus zmiękł w jednej chwili.
— Na Nimfy, niech i tak będzie — rzekł śmiejąc się. — Będę z tobą rzucał kości o denara.
Przez stół patrzył na grających młodzieniec, raczej wyrostek; nagle Messala zwrócił się do niego i zapytał:
— Coś ty za jeden?
Chłopiec cofnął się.
— Na Kastora[3] i jego brata! nie chciałem cię obrazić. Zwyczajem jest, między ludźmi tem ściślejsze prowadzić rachunki, im sprawa mniejszej wagi. Potrzebuję więc pomocnika; chceszże mi służyć?
Młodzieniec dobył tabliczki i gotów był do rachunku.