Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

mnie uczynione? Gdzież zaiste miałeś odebrać zasłużoną nagrodę, jeśli nie tu? Czyjaż ręka, jeśli nie moja, dać ci ją miała?
Głos jego przy końcu mowy zaostrzył się bardzo.
— Daruj, czcigodny Szeiku, i pomnij, proszę, że nie przyszedłem tu po żadną nagrodę ani wielką, ani małą. Co więcej, pragnę, bym wolen był od posądzenia: tę samą bowiem przysługę oddałbym był każdemu ze sług twoich.
— Ależ to mój przyjaciel, gość — nie sługa, żali nie widzisz w tem wielkiego szczęścia, wielkiej łaski losu? — Potem zwracając się do Baltazara, mówił dalej: klnę się na wszechmoc Boga: on nie jest Rzymianinem.
Służba kończyła właśnie przygotowania do wieczerzy, na nich więc zwrócił Szeik uwagę. Jeśli czytelnik pamięta historyę, którą Baltazar opowiedział na pustyni o sobie, to wyobrazi sobie łatwo, jakie wrażenie bezinteresowność Ben-Hura na nim zrobić musiała. On także pojmował poświęcenie się dla wszystkich bez różnicy, a odkupienie, które mu było w nagrodę obiecane, odkupienie, którego oczekiwał, miało być również odkupieniem wszystkich. To też czyn Ben-Hura, a bardziej jego zapewnienie, że poniósłby ofiarę swego życia dla każdego, wydało mu się jakby echem jego własnej duszy. Zbliżył się więc do młodzieńca i rzekł:
— Jak chciał Szeik, żeby cię nazywać? Zdaje mi się, że to było jakieś rzymskie imię?
— Aryusz, syn Aryusza.
— A przecież nie jesteś Rzymianinem.
— Cała moja rodzina była żydowską.
— Mówisz, że była, czyliżby pomarli?
Pytanie tak proste, a przecież w kłopot wprowadzające. Szczęściem Ilderim uwolnił Ben-Hura od odpowiedzi, wzywając do wieczerzy.
Młodzieniec poprowadził Baltazara bliżej stołu, gdzie wszyscy usiedli wschodnim obyczajem; przyniesiono naczynia do umycia rąk i ręczniki do otarcia, poczem za danym przez Szeika znakiem, słudzy powstali w cichości, a głos Egipcyanina drżący świętem wzruszeniem, rozległ się w namiocie: