— Ojcze wszystkich, Boże! Wszystko co posiadamy, pochodzi od ciebie. Przyjmij nasze dzięki, pobłogosław nam, abyśmy nadal wolę Twoją sprawować mogli!
Było to to samo dziękczynienie, które niegdyś, przed laty Baltazar odmówił wspólnie z braćmi Gasparem Grekiem i Melchiorem Indyjczykiem na pustyni i które rozmaitemi wypowiedziane językami, było dla nich dowodem obecności Boskiej.
Stół, przy którym zasiedli, pełen był pożywnych i delikatnych specyałów Wschodu. Były tam ciasta prosto z pieca, jarzyny z ogrodów, mięsa osobno lub z jarzynami, mleko, miód i masło, a wszystko w obfitości. Biesiadnicy spożywali i pili w milczeniu, bo byli głodni a nie używali ani noży, ani widelców, ani kubków, ani talerzy. Ponieważ wszyscy byli głodni, rozmawiano z początku mało, dopiero po uczcie rozmawiano z podwojoną ochotą.
W takiem towarzystwie, w którem zasiadał Arab, Żyd i Egipcyanin, a wszyscy wierzący w jednego Boga — jakiż w owym czasie mógł być przedmiot rozmowy, jeśli nie Bóg? Któż zaś z tych trzech miał o Nim snadniej mówić, jak nie ten, którego Bóstwo tak było blizkiem, który Je widział zapowiedziane przez gwiazdę, słyszał w głosie i czuł w obecności tego Ducha, co go tak cudownie prowadząc, świadczyć o sobie nakazał!
Z powodu cieniów, jakie okoliczne góry rzucały po zachodzie słońca na Gaj palmowy, nie było owego przyjemnego dla strudzonego podróżnika mroku, który stanowi przejście między dniem a nocą. Wobec tak szybko zapadającej nocy wnieśli słudzy do namiotu cztery mosiężne świeczniki i postawili je na rogach stołu. Każdy świecznik miał cztery ramiona, każde zaś ramie dźwigało srebrną lampę z oliwą. Przy tem jasnem, a nawet jarzącem oświetleniu, całe towarzystwo prowadziło dalej rozmowę narzeczem syryjskiem, jakiego w tej części świata powszechnie używano.
Egipcyanin opowiadał dzieje owego spotkania na pustyni i zgodził się z Szeikiem, iż w Grudniu minęło dwadzieścia siedm lat od