Simonides skinął na znak przyzwolenia i rzekł oddychając swobodniej:
— Estero, przynieś mi papiery. — Dziewczyna zbliżyła się do jednej z framug w ścianie, otworzyła ją, wyjęła zwój papierów i podała je ojcu.
— Dobrze rzekłeś, synu Hura — zaczął Simonides rozwijając papiery — porozumieć nam się trzeba. Przeczuwając twe żądanie — a byłbym je sam postawił, gdybyś tego nie był uczynił, przedkładam ci dowody, które ci wszystko wytłómaczą, a mianowicie stan majątkowy i nasz wzajemny do siebie stosunek. Czy chcesz teraz czytać?
Ben-Hur wziął papiery, rzucił jednak okiem na Ilderima.
— Niech cię obecność Szeika nie wstrzymuje, rachunki potrzebowały świadka, imię jego jest już na nich, wie więc o wszystkiem i jest twoim przyjacielem. Czem był dla mnie, będzie i dla ciebie.
Mówiąc to Simonides, patrzył na Araba i skinął mu uprzejmie głową, na co tenże odpowiedział również skinieniem głowy a nareszcie rzekł: Jest jakoś powiedział!
— Wiem jako doskonałą jest przyjaźń twoja — odparł Ben-Hur — i pragnę stać się jej godnym. Później przeczytam uważnie twe rachunki, Simonidesie; teraz daj mi ich główny zarys, jeśli cię to zbytecznie nie utrudzi.
Simonides wziął znów papiery w rękę.
— Estero, stań przy mnie i odbieraj przeczytane kartki inaczej mogłyby się pomieszać.
Uczyniła zadość życzeniu ojca a stojąc obok, położyła rękę na jego ramieniu, co czyniło wrażenie jakoby oboje zdawali sprawę.
— Oto — mówił Simonides — pierwszy dokument, wykazuje on jakie pieniądze miałem od twego ojca, a oto drugi na sumy, które wydarłem Rzymianom; nic prócz pieniędzy nie dało się uratować, a i to tylko dzięki naszemu systemowi żydowskiemu rozmieszczania majątku na weksle. Sumy ocalone ściągnąłem z Rzymu, Aleksandryi, Damaszku, Kartaginy i innych miejsc, leżących w obwodzie handlowym, suma ta wynosi sto dwadzieścia talentów monetą żydowską.
To rzekłszy, oddał kartkę Esterze a wziął drugą mówiąc:
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/279
Ta strona została skorygowana.