— Klnę się na matkę bogów, pokazać mogę kwity.
— Słowo tak mężnego Rzymianina jest mi dostateczną rękojmią. Przecież wolę sumę parzystą, daj sześć, a napiszę.
— Pisz!
Zamienili karty ugodowe, Sanbalat wstał, rzucając wzrokiem pełnym pogardy na całe zgromadzenie; nikt lepiej od niego nie znał tych, z którymi miał do czynienia.
— Rzymianie! — rzekł — proponuję jeszcze jeden zakład, kto się odważy? Stawiam na białego pięć przeciw pięciu i wzywam obecnych.
Znowu zdziwienie ogarnęło wszystkich.
— Jakto? Czyliż wam nie wstyd, że jutro w cyrku rozgłosi się, iż pewien pies żydowski wszedł do komnaty pałacu, pełnej Rzymian szlachetnego rodu — co więcej, wśród nich był potomek samego Cezara, ów pies ofiarował zakład na pięć talentów i nie było jednego między wielkimi, ktoby zakład przyjął.
Pocisk nie chybił celu, Druzus syknął z bólu i zakrzyknął:
— Niech się stanie, jako chcesz, bezwstydniku. Napisz zakład i zostaw na stole; jutro, gdy się przekonamy, że możesz taką rozporządzać kwotą, to ja, Druzus, przyjmę zakład.
Sanbalat pisał znów; wstając zaś, rzekł równie spokojnie jak zawsze:
— Patrz, Druzusie, oddaję ci skrypt; skoro podpiszesz, przyślij go do mnie przed zaczęciem wyścigów, — będę przy krześle konsula ponad Porta pompae. Pokój tobie, pokój wszystkim!
Pokłonił się i wyszedł, nie zważając na szydercze okrzyki, które mu towarzyszyły aż do drzwi.
Jeszcze przed nocą rozniosła się wieść o nadzwyczajnym zakładzie, doszła nawet uszu Ben-Hura, choć znajdował się przy swej czwórce. Łatwo pojąć, z jaką radością dowiedział się, że Messala cały swój majątek stawił na kartę. Tej nocy spał snem spokojnym.