szelestu, zdaje się nawet, że bez dotknięcia ich ręką. Było to dziwnem, ale Ben-Hur nie zastanawiał się nad tem, tem bardziej, że nęcił oko jego wspaniały widok, który się przed nim roztaczał.
Jeszcze w cieniu kurytarza, lecz już na progu podwoi, ujrzał przed sobą atrium rzymskiego domu, urządzone z bajecznym przepychem i wytwornością.
Jak wielką przestrzeń miał przed sobą, trudno powiedzieć, z powodu złudzenia, jakie sprawiają doskonałe proporcye i głębokość perspektywiczna, którą ówcześni artyści tak umieli wyzyskać. Najpierw zwróciła uwagę przepyszna posadzka mozaikowa, przedstawiająca Ledę[1] pieszczącą łabędzia, — dalej spostrzegł, że cała posadzka mozaikowa same mitologiczne przedstawiała obrazy... Komnata pełną była sprzętów, najrozmaitszego przeznaczenia, a każden z nich to istne dzieło sztuki. Tu i ówdzie stały bogato rzeźbione stoły, i do nich zastosowane sofy i wezgłowia. Meble dalej od ścian stojące odbijały się w lśniącej posadzce niby w czystej wodzie jeziora, wraz z malowaniami ścian, posągami i bogatemi rzeźbami sufitów. Ku środkowi znajdowały się otaczające otwór wgłębienia, przez które wpadało światło słoneczne, i błękit nieba dziwnie z tej odległości blizki. Wprost otworu, złocona krata strzegła impluwium.[2] Kolumny, podtrzymujące strop w rogach komnaty, świeciły w słońcu jak płomienie; odbicie to zdawało się tworzyć nieskończoną świetlaną głębię. Szczególną uwagę Ben-Hura zwróciły między innemi dziwnie piękne świeczniki wieloramienne, posągi i wazy, tworząc wnętrze tak wspaniałe, że możnaby je przenieść do pałacu na Palatyńskiem wzgórzu, który był niegdyś kupił Cycero od Krasusa, a nawet i do jeszcze słynniejszej swą pięknością wili Skaurusa w Tuskulum.
Tak przypatrując się i podziwiając wszystko, chodził Ben-Hur po pustej komnacie; marzenia czarowne dodawały mu cierpliwości. Nie dziwił się opóźnieniu i ani wątpił, że Iras, skoro będzie gotową, przyśle