po niego sługę, lub przyjdzie sama, tem bardziej, że atrium służyło do przyjęć w każdym dobrze urządzonym domu rzymskim.
Chodził więc wzdłuż, wszerz, wkoło ścian, stawał przed otworem u stropu, przypatrując się niebu i jego lazurowej głębi. To znów opierając się o kolumnę, podziwiał efektowne światłocienia, co zmniejszały w miarę oddalenia otaczające przedmioty. I jeszcze nikt nie przychodził. Zaczęło mu się dłużyć, nic więc dziwnego, że rozmyślał, czemu Iras nie przybywa? Nie znalazłszy na razie odpowiedzi, wrócił znów do podziwiania czarującego otoczenia, chociaż ono coraz to mniej go zajmowało. Od czasu do czasu wysyłał ucho na zwiady, a gdy żaden ruch ni szmer nie dolatywał, niecierpliwość brała górę. Krew krążyła silniej, pulsa biły coraz prędzej, nareszcie otaczająca go cichość i milczenie poczęły budzić podejrzenie i nieufność. Nie dał się opanować tym uczuciom, odsunął je z uśmiechem, pocieszając się miłą nadzieją: pewnie bawi u gotowalni, pragnie być piękną, — jeszcze jedno pociągnienie pędzla koło powiek, a może ujrzę ją! może... o radości! może wije wieniec dla mnie! — Tak rozmyślając, usiadł u stóp wspaniałego świecznika, a przypatrywaniem skracał chwilę ciężkiego oczekiwania. Był to rzeczywiście sprzęt nader piękny. Spiżowa kolumna wznosiła się na podłużnej, również spiżowej podstawie, zaopatrzonej kółkami i zdobnej delikatnymi ornamentami po rogach i bokach. U stóp kolumny, na wzniesionym poniżej ołtarzu, składała niewiasta ofiarę; z palmowych zaś liści, zdobiących kapitel kolumny, spływały cienkie łańcuszki zakończone lampami. Całość była arcydziełem w swoim rodzaju. Ben-Hur podziwiał świecznik i inne piękności atrium; przecież cisza nużyła go coraz bardziej, — nasłuchiwał, stawał, zawsze napróżno, nie słychać żadnego głosu, pałac głuchy jak grób.
Czyżby się pomylił? Nie — to niepodobna!
Posłaniec przyszedł od Egipcyanki, a to pałac Iderne. W tejże chwili przypomniał sobie nie bez obawy, jak dziwnie i tajemniczo otworzyły się podwoje! — To dziwne, trzeba wrócić i obejrzeć!
Poszedł, a odgłos jego kroków, chociaż stąpał lekko, odbijał się głośnem echem i wzbudzał w nim samym lęk. Cóż to, miałżeby się obawiać? — Postąpił, doszedł do drzwi, niestety, sztuczna rzymska klamka odmówiła za pierwszem dotknięciem posłuszeństwa. Próbuje
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/337
Ta strona została skorygowana.