Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/341

Ta strona została skorygowana.

zaledwie rozpoczęta, święta jak świętym oczekiwany król — pewna jak przyjście tego króla — sprawiedliwa, już tem samem, że była konieczną. I on miałżeby się dać pokonać u progu takiej drogi? Nie, i stokroć nie... Wśród tych myśli rozwiązał pas przytrzymujący białą żydowską szatę, a został tylko w spodniej tunice, podobnej do tych, które odziewały jego wrogów. To uczyniwszy, złożył ręce na piersiach i oparł się o kolumnę, czekając z przygotowanym umysłem i ciałem na swych nieprzyjaciół.
— Coście za jedni? — zapytał ich po łacinie.
Norman uśmiechnął się, ale twarz jego nie nabrała przez to łagodniejszego wyrazu i odpowiedział:
— Barbarzyńcy.
— To pałac Iderne. Kogo tu szukacie? Odpowiedzcie!
Słowa te wymówił z wielką powagą; cudzoziemcy stanęli zdziwieni, a Norman zapytał:
— A ty co za jeden?
— Rzymianin.
Olbrzym podniósł głowę i przypatrywał mu się szyderczo.
— A to co nowego? ha, ha, ha! Słyszałem, że jakiś bóg powstał z krowy, co sól lizała; ale nawet bóg nie zrobi z Żyda Rzymianina.
Przestawszy się śmiać, mówił coś do towarzysza i obaj zbliżyli się groźnie w zaczepnej postawie do Ben-Hura.
— Stój! — zawołał tenże, oddalając się od kolumny... Jedno słowo.
Stanęli.
— Słowo — odpowiedział Sakson, składając ogromne ręce na piersiach i rozpogadzając twarz, co już się groźniejszą stawała. — Jedno słowo... mów!
— Jesteś Thora Norman.
Olbrzym zdziwiony, otworzył szeroko niebieskie oczy.
— Byłeś lanistą w Rzymie?
Thord potwierdził.
— A ja się uczyłem u ciebie.
— Nie — odrzekł, kiwając przecząco głową. — Na brodę Irmina, nigdy w mem życiu nie próbowałem zrobić z Żyda wojownika.