— Dowiodę ci, że tak jest.
— Jakim sposobem?
— Jesteście tu, aby mnie zabić.
— To prawda.
— Pozwól więc, aby ten człowiek walczył ze mną na pięści, a pokażę ci na jego osobie, że jestem twoim uczniem.
Wesołość rozjaśniła twarz gladyatora, wyrażona propozycya przypadła mu do smaku. Przemówił coś do swego towarzysza, ten zdawał się zgadzać, poczem rzekł z naiwnością rozbawionego dziecka:
— Czekajcie, aż dam znak rozpoczęcia.
Uderzeniem nogi przysunął wezgłowie, a rozkładając się na niem, zawołał:
— Zaczynajcie!
Ben-Hur przystępując do swego przeciwnika, rzekł: — Broń się!
Przeciwnik wyciągnął ręce, ale bez ochoty i zapału.
Gdy obaj stali naprzeciw siebie, podobnymi byli jak bracia wzrostem i budową. Cudzoziemiec uśmiechał się zwycięsko; Ben-Hur patrzył tak jakoś uroczyście i poważnie, że przeciwnik powinien był zadrżeć, ale nie znał jego zręczności. W każdym razie wiedzieli obaj, że to walka o śmierć lub życie. Ben-Hur nacierał prawą ręką, nieznajomy parował z lekka lewą naprzód wysuniętą; zanim ją cofnął, już Ben-Hur chwycił dłoń przeciwnika z siłą wioślarza. Nie zdołał się zasłonić szermierz, bo równocześnie chwycił go Ben-Hur za szyję i nim odetchnął, już z prawego ramienia przemienił rękę prawą na lewą i trzymając go jak martwą masę, dusił nagą szyję koło ucha ręką prawą; w kilka chwil szermierz padł ciężko bez jęku i krzyku, a leżał spokojnie, jakby piorunem rażony.
Walka ta trwała krócej niż się da wypowiedzieć, wszystkie zaś ruchy zdały się być zaledwie jednym.
Ben Hur po skończonej walce zwrócił się do Normana.
— Ha! Na brodę Irmina! — zawołał Norman, śmiejąc się głośno — Ha! ha! ha! nie potrafiłbym lepiej!
Obojętnie przypatrzył się trupowi — a potem zmierzył od stóp do głowy Ben-Hura z rodzajem podziwu.
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/342
Ta strona została skorygowana.