smukłe wieże na górze Syonu; wyłoniły się one z głębokich cieni z jakąś niezwykłą dokładnością, niby groźne nadpowietrzne widma.
Pod wrażeniem dziwnej grozy stanął nareszczie młodzieniec u progu rodzinnego domu.
Wśród czytelników zapewnie nie znajdzie się taki, któryby nie odgadł uczuć miotających sercem Ben-Hura, ale z pewnością będą tacy, którzy w swej młodości używali również szczęścia u ogniska rodzinnego jak nasz bohater, i tak samo jak on stracili je na zawsze. Zwracają się myślą do owych szczęśliwych chwil, spędzonych w domu rodzicielskim, który był im rajem, a który opuścili wśród łez, choć w nim niegdyś rozbrzmiewała wesoła pieśń i panowała niczem nie krępowana swoboda. Czemuż, niestety, powrót do każdego raju tak trudny!
U bramy starego domu stał Ben-Hur i widział jeszcze ślady wosku, użytego do pieczętowania; nawet karta widniała z napisem:
Od owego strasznego dnia nikt ani wszedł, ani wyszedł tą bramą. Miałżeby zapukać jak dawniej? Nie, wie on dobrze, że byłoby to napróżno, a jednak nie może oprzeć się pokusie. Któż wie... może Amra usłyszy i wyjrzy jednem z okien. Myśląc tak, wstąpił na szerokie stopnie i wziąwszy kamień, uderzył trzy razy. Głuche echo odpowiedziało mu złowrogo. Spróbował raz jeszcze i uderzył silniej niż poprzednio i znów nasłuchiwał. Nic, prócz echa nieprzerwało ciszy. Cofnął się więc w ulicy i przypatrywał się oknom, ale były puste i ciemne. Widok dachu odcinał się ostro na pogodnem niebie, jasno było, jak w dzień i nic nie mogło ujść jego oku — lecz nic nie ujrzał.
Z północy przeszedł na zachód, gdzie bacznie obejrzał cztery okna — i to napróżno. Chwilami serce jego pełne było bezowocnych życzeń, tak że drżał z obawy i rozczarowania. Amra nie dawała znaku życia.
W milczeniu udał się na stronę południową, gdzie również zastał bramę opieczętowaną i w napis zaopatrzoną. Gniew go ogarnął na ten widok; przeczytał napis, zerwał tablicę i rzucił ją na środek ulicy. Potem usiadł na stopniu i modlił się, aby Pan zesłał rychło