śpiącego, poszła ku bramie, a pocisnąwszy furtkę lekko jedną ręką, drugą odsunęła zasuwkę bez hałasu i gdy się lewa połowa bramy otworzyła, wsunęła kosz i już miała wejść, gdy nagle, ulegając ciekawości, spojrzała ku nieznajomemu, którego twarz widniała w świetle księżyca. Kobiety przypatrujące się z drugiej strony ulicy, usłyszały okrzyk, potem widziały, jak kobieta przecierała oczy, chcąc lepiej ujrzeć twarz leżącego, jak pochylała się, składała ręce i wzrok natężony wlepiała w niego. Nakoniec pochwyciła rękę młodzieńca i całowała ją z uczuciem. Uczyniła więc to, czego one napróżno pragnęły całą gorącością serc kochających!
Zbudziwszy się Ben-Hur, instynktowo cofnął rękę, ale wnet oczy jego padły na kobietę.
— Amro! o Amro! Czy to ty? — wołał.
Ona nie znalazła słów odpowiedzi, ale padła na kolana, płacząc rzewliwie.
Łagodnie podniósł ją, ucałował twarz jej, łzami oblaną, i zdawał się podzielać jej radość. Niewiasty w cieniu stojące usłyszały pierwsze między nimi zamienione wyrazy, a te były:
— Matka! — Tirza! — o Amro, powiedz mi, co wiesz o nich! mów, mów, na Boga!
Amra płakała coraz rzewliwiej.
— Dawnoś ich nie widziała, Amro? Wiesz, gdzie się znajdują? Powiedz, czy są w domu?
Tirza podniosła się, matka odgadując jej myśli, chwyciła ją za rękę, szepcąc:
— Nie waż się zbliżać: nieczyste, nieczyste!
Miłość jej miała jakby odbłyski tyranii, choćby oba ich serca popękać miały, on się nie dowie, w jakim znajdują się położeniu. Straszną była ta miłość w swej wielkości, która takie odniosła zwycięstwo.
Tymczasem Amra coraz głośniej płakała.
— Wszak miałaś zamiar wejść? — pytał wskazując drzwi otwarte — Chodź, pójdę z tobą:
— Rzymianie, o Rzymianie! Przekleństwo Pana niechaj was ściga. Kłamaliście jako psy, bo dom ten moim jest! Wstań Amro, wejdźmy.