Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

(Annasza), a jeszcze lepiej, samego Heroda. Jeśli jest jaki inny król żydowski, on będzie wiedział, gdzie jest.
To mówiąc, przepuścił cudzoziemców, którzy minęli bramę i wjechali w wązką uliczkę. Baltazar zaś rzekł do towarzyszy: Osiągnęliśmy cel naszego przybycia, przed północą całe miasto będzie wiedziało o naszem posłannictwie. A teraz ruszajmy do gospody.
Tego samego dnia o zachodzie słońca kilka kobiet prało bieliznę na stopniach schodów wiodących do stawu Siloam. Każda z nich klęczała, mając przed sobą duże gliniane wiadro. Siedząca na najniższym stopniu dziewczyna podawała wyżej stojącym wodę. Kiedy tak były zajęte pracą, nadeszły dwie inne kobiety, aby nabrać wody w wiadra, które z sobą przyniosły.
— Pokój wam — rzekła jedna z nowo przybyłych. Pracujące odpowiedziały również pozdrowieniem.
— Noc nadchodzi, czas skończyć — rzekła jedna z nich.
— Jeszcześmy roboty nie skończyły — odrzekła inna.
— Ale czas iść na spoczynek i...
— posłuchać ploteczek — przerwała druga.
— Co słychać nowego.
— Jakto, czy nic nie wiecie?
— Nic, zgoła nic.
— Mówią, że się narodził Chrystus — rzekła przybyła i szybko opowiedziała co słyszała.
Ciekawym był widok rozjaśnionych twarzy praczek, które pousiadały na wiadrach obróconych dnem do góry i słuchały, od czasu do czasu przerywając opowiadającej wykrzyknikami.
— Chrystus, co mówisz?!
— Tak mówią.
— Kto?
— Wszyscy o tem opowiadają.
— Możnaż temu wierzyć?
— Dziś popołudniu przybyło trzech podróżnych przez Cedron drogą od Shechem — opowiadała mówiąca, chcąc pokonać wszelkie wątpliwości. — Każdy z nich jechał na wielbłądzie białym jak mleko, bez żadnej odmiany, i większym niż kiedykolwiek widziano w Jerozolimie.