Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/418

Ta strona została skorygowana.

Stanął, spojrzał wokoło i pospieszył na ratunek. Podała mu kubek, z którym pobiegł po wodę do rzeki, zostawiając niewolnikowi trud dźwignienia Baltazara i skłonienia wielbłąda, aby ukląkł.
Po jakimś czasie odzyskał Baltazar przytomność, a wyciągnąwszy ręce przed siebie, pytał słabym głosem: Gdzie On?
— Kto? — zapytała Iras.
Twarz Baltazara świeciła błogością zaspokojonego życzenia, gdy mówił:
— On, Zbawiciel, Syn Boga, którego znów oglądałem.
— Czy i ty temu wierzysz? — pytała Iras Ben-Hura.
— Czas to pełen cudów, czekajmy! — odparł.
Dnia następnego słuchali znów kazania Chrzciciela, gdy nagle przerwał mąż puszczy tok swej mowy i zawołał, schylając głowę:
— Oto Baranek Boży!
Wszyscy spojrzeli w stronę wskazaną, a tam stała taż sama co wczoraj postać. Gdy Ben-Hur patrzał na tę wiotką istotę, cudne oblicze, tchnące miłosierdziem i słodyczą, pełną smutku, pomyślał:
— Ma słuszność Baltazar, ale może nie myli się Simonides. Żali Zbawiciel nie mógłby być i królem?
Wśród tych myśli zapytał swego sąsiada: — Kto jest ten człowiek?
Zapytany rozśmiał się szyderczo i rzekł:
— To syn cieśli z Nazaret.




ROZDZIAŁ XXXV.

— Estero, Estero! każ mi przynieść wody!
— Nie wolałżebyś wina, ojcze?
— Niech dadzą jedno i drugie.
Działo się to w letnim domu na dachu pałacu Hurów w Jerozolimie. Stojąc ponad balustradą, patrzała Estera na podwórze; wnet spełniła polecenie ojca, powierzając je stojącemu tamże słudze.