zgrabna, twarz o regularnych rysach i cerze różowej z wyrazem pełnym rozumu i odblaskiem poświęcającego się serca — jednem słowem, była to kobieta godna kochania, bo miłość była tłem jej życia.
Spojrzała na zwój, przystanęła i przypatrzyła się drugi raz dokładniej; krew uderzyła jej do twarzy, gdy spostrzegła pieczęć Ben-Hura i spiesznie odeszła w przeciwną stronę.
Simonides trzymał zawiniątko chwilę; obejrzawszy pieczęć, złamał ją i oddał pismo córce.
— Czytaj! — rzekł.
Patrzał na nią w tej chwili a wyraz niespokojności przebijał się na jego twarzy.
— Widzę, Estero, że wiesz od kogo to pismo.
— Tak, od naszego pana.
Mimo nieśmiałości patrzyła mu w oczy szczerze.
— Kochasz go, Estero? — rzekł spokojnie.
— Tak.
— Pomyślałażeś nad tem, co robisz?
— Chciałam o nim nie myśleć inaczej, mój ojcze, jak o panu, z którym wiążą mnie powinności, ale było to nad moje siły.
— Dobrą jesteś, dobrą jesteś, jako była matka twoja — rzekł, zapadając w myślach; po chwili dopiero wyrwał go z zamyślenia szelest rozwijanego pergaminu.
— Niech mi przebaczy Pan, iż złorzeczę Jego natchnieniu — ale miłość twa nie byłaby wzgardzoną, gdybym był utrzymał w mem posiadaniu wszystko, — jako zresztą miałem do tego prawo — bo wielka jest siła pieniędzy.
— Gorzej byłoby dla mnie, gdyż nie będąc godną jego spojrzenia, nie miałabym na pocieszenie tej słusznej dumy, którą mnie twe postępowanie natchnęło. Mamże czytać?
— Wstrzymaj się — rzekł — pozwól, abym dla twego dobra powiedział nawet i to, co ci może być najboleśniejszem. Gdy razem dźwigniemy, lżejszym stanie się ciężar. Serce swoje oddał pewnej kobiecie!
— Wiem — odparła spokojnie.
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/421
Ta strona została skorygowana.