remu Ben-Hur służył tak wiernie i tak długo — tu głos jej zniżył się o kilka tonów — Nazarejczyk przybędzie jutro, on dziś...
Estera napróżno walczyła, aby zachować spokój; spuściła oczy, zdradziecki rumieniec pokrył jej twarz i czoło. Nie spostrzegła zwycięskiego uśmiechu, co niby promień oświecił twarz Egipcyanki.
— Oto jego obietnica.
Tu z zapasa wyjęła zwój pisma, mówiąc:
— Raduj się ze mną, przyjaciółko, on przybędzie tu dotąd dziś jeszcze! Nad brzegiem Tybru stoi dom prawdziwie królewski, który czeka na mnie, a który pani moja swoim nazywać może.
Odgłos szybkich kroków dał się słyszeć z ulicy, spojrzała poza balustradę, lecz się wnet cofnęła, wznosząc ręce nad głową i mówiąc: Błogosławioną bądź Izydo![1] To Ben-Hur, a że się zjawił, gdym o nim myślała, to już wróżba nad wróżby! Nie byłoby chyba bogów, gdyby mnie zawieść miała! Spójrz na mnie, Estero, i pocałuj szczęśliwą.
Izraelitka spojrzała, a Iras spostrzegła policzki gorejące jak płomienie, oczy zaświeciły odbłyskiem złości, o którąby jej nikt nie posądził, bo też dobroć jej na zbyt wielką wystawioną była próbę. Nie dość, że zabronionem jej było myśleć o człowieku tak gorąco kochanym, o którym zaledwie myśleć jej wolno jak w pół sennem marzeniu, jeszczeż trzeba, żeby rywalka szczyciła się przed nią swem powodzeniem i żądała jej zaufania, mówiąc o swem szczęściu, które on dla niej obmyślił. O niej, córce niewolnika, nie wspomniał, podczas gdy szczęśliwa współzawodniczka może się chlubić listem, którego treść pozwala na rozmaite domysły. Tak, to było za wiele na jej biedne serce i dlatego nie dając żądanego pocałunku, spytała:
— Nie wiem, czy kochasz więcej jego, czy Rzym?
Egipcyanka cofnęła się, a zbliżając z dumą głowę ku twarzy Estery, zapytała nazwajem:
— Czemże jest on dla ciebie, Simonidesowa córko?
Izraelitka drżąc cała, zaczęła mówić: Jest moim...
Myśl, co jej teraz przeleciała przez głowę, wstrzymała dalsze słowa, a blednąc rzekła:
- ↑ Izys, egipska bogini nieba.