— Lękam się iść gościńcem — rzekła wdowa. — Trzymajmy się na uboczu. Dziś święto, wielkie tłumy ludu podążą do miasta, jeśli pójdziemy wprost przez górę „Obrazy“, unikniemy ich.
Tirza szła z trudnością; słysząc zamiar matki, przestraszyła się.
— Góra to bardzo stroma, moja matko, nie zdołam wejść.
— Pomnij, że idziemy po zdrowie i życie. Patrz, dziecię moje, jaki cudny dzień się zapowiada. Tam spieszą kobiety do źródła; gdybyśmy tu pozostały, gotowe nas ukamienować. Chodź, bądź odważną!
Temi słowy biedna matka, sama cierpiąca, usiłowała wzmocnić córkę. Amra, która dotąd nie ważyła się ich dotknąć, teraz, nie zważając już na nic, podeszła do Tirzy, a obejmując ją w pół, szepnęła jej w ucho: oprzej się na mnie, dziecię moje, jam silna, choć stara, a droga niedaleka. Chodź, tak — pójdziemy razem.
Góra, na którą się spinały, była istotnie stroma, nierówna, zasypana rumowiskami i gruzami starych budowli, pełna wyboi; gdy jednak nieszczęśliwe stanęły, aby odpocząć i spojrzały na widok z północno-zachodniej strony — na świątynię, jej terasy, na Syon i jego wspaniałe wieże, rysujące się na tle niebos, uczuła matka budzące się na nowo pragnienie życia.
— Patrz, Tirzo — mówiła — patrz, jak złote płyty lśnią na „Bramie pięknej.“ Czy widzisz, jak się w nich odbijają promienie słońca? Pamiętasz, jak tam chodziłyśmy? Pomyśl, jak błogo będzie chodzić tam znowu. Patrz, jak blizko dom nasz! Widzę go poza dachem Świątyni. Ach! jakże w tym starym domu witać nas będzie Juda nasz ukochany!
Nareszcie poczęły po drugiej stronie góry schodzić.
Mimo poświęcenia wiernej sługi, biedna Tirza jęczała z boleści, co krok uczyniła, to krzyk z nadmiaru bólu przeszywał serce matki i wiernej Amry. Gdy zeszły na dół padła biedna z sił wyczerpana i słabym rzekła głosem:
— Idź, matko, z Amrą; mnie tu zostawcie.
— Nie, nie mów tak, Tirzo. Czemżeby mi było zdrowie bez ciebie? Cóżbym powiedziała Judzie, gdyby pytał, gdzie cię zostawiłam?
— Powiedz mu wtedy matko, żem go kochała.
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/441
Ta strona została skorygowana.