stanęła matka, w chwili gdy z ust jej dobyło się słodkie imię: — Juda, synu! — i dodała dawną przestrogę: „cofnij się, bo nieczyste! nieczyste!“
Nie był to wyraz przyzwyczajeniem wywołany, raczej płynącem z obawy macierzyńskiej miłości. W swoje uzdrowienie wierzyła najzupełniej, ale bała się, czy w szatach nie ukrywa się zaraza. Myśl ta daleką była od serca syna, nikt nie byłby go powstrzymał, i za chwilę wszyscy troje, tak długo rozłączeni, padli sobie w objęcia.
Pierwsza ocknęła matka, mówiąc:
— Niech nas nie kala niewdzięczność; wśród szczęścia pomnijmy o Tym, który nam je darował i złóżmy podziękę Jemu, któremu tyle zawdzięczamy!
Upadli wszyscy wraz z Amrą na kolana, a modlitwa matki była jako psalm dziękczynny. Tirza z głębokiem przejęciem powtarzała każdy wyraz, czynił to i Ben-Hur, ale nie z tak czystym umysłem i nie z taką wiarą. Wstawszy, zapytał:
— W Nazaret, kędy się urodził, mienią Go ludzie synem cieśli. Kimże jest?
Oczy matki spoczęły na synu z dawną tkliwością, i odparła mu, jak to uczyniła przed chwilą na pytanie Nazarejczyka:
— Mesyaszem.
— Skądże Jego moc?
— Skąd? — Żali nie widzisz, jaki z niej robi użytek? Czy widziałeś, aby kiedykolwiek robił co złego?
— Nie.
— Oto dowód, że siła i moc Jego od Boga jest!
Nie łatwo to pozbyć się wszystkich nadziei, dla których się od lat pracowało i które się w duszy pieściło; a chociaż przyznawał, że próżność tego świata niczem jest dla Chrystusa, pragnienie chwały nie pozwalało mu poddać się. Chciał wierzyć w Chrystusa podług siebie, jak to tylu ludzi robi po wsze czasy, mimo, że stokroć byłoby lepiej, gdybyśmy podług Chrystusa, a nie podług siebie wierzyli.
Matka pierwsza pomyślała o obowiązkach życia codziennego, pytając?
— Cóż dalej czynić mamy? Dokąd pójdziemy, synu mój?
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/451
Ta strona została skorygowana.