Ben-Hur, napomniany temi słowy, jął się przypatrywać ich postaciom i zauważył, że znikły wszelkie ślady trądu, a ciało ich było podobne ciału zdrowego dziecięcia, jako niegdyś ciało Naamanowe — słowem, wróciły do dawnego stanu. Widząc Juda, że szata Tirzy nie dobrze okrywa jej wdzięki, zdjął swój płaszcz, a osłoniwszy nim Tirzę, rzekł z uśmiechem:
— Weź go! Jeśli wpierw oko patrzącego obrażała twoja choroba, to niechaj teraz wzrok ciekawych nie obraża ciebie.
Ruchem tym odkrył miecz u boku.
— Żali żyjemy czasu wojny? — spytała trwożnie matka.
— Nie.
— Czemuż więc nosisz broń?
— Broń ta może być potrzebną w obronie Nazarejczyka.
Ben-Hur nie rzekł całej prawdy, ale i nie ukrywał nic.
— Cóż, ma nieprzyjaciół... kto oni?
— Niestety, matko, nie są to sami Rzymianie!
— Nie jestże synem Izraela i żali czyni co przeciw pokojowi?
— Nikt inny, jak On, może być zwany mężem pokoju; ale w przekonaniu Rabinów i nauczycieli winien jest wielkiej zbrodni.
— Jakiej?
— Nową głosi naukę, a stosownie do jej zasad, i poganin równy jest Żydowi i godzien wszelkich łask nieba.