ręce ze zakłopotaniem, a w końcu dodał: i tajemnicze wezwanie do pałacu Iderne przestaje być tajemnicą.
Chwała Bogu, że mnie ta kobieta bardziej nie usidliła! Widzę wyraźnie, że jej nie kochałem wcale.
Zdało mu się na razie, jakby się zbył ciężaru i lżejszem sercem wyszedł na terasę; znalazłszy się w miejscu, z którego jedne schody wiodły na dół, a drugie na dach, obrał drugie, i stanął na najwyższym stopniu.
— Byłżeby Baltazar uczestnikiem zdrady? Nie, w jego wieku rzadko się spotyka obłudę; nie, on jest mężem czcigodnym.
Z tem wewnętrznem przekonaniem spojrzał wokoło. Księżyc świecił w pełni, a jednak niebiosy, gorzały łuną palących się ognisk na ulicach i otwartych podwórzach miasta. Powietrze brzmiało chóralnymi śpiewami prastarych psalmów Izraela, pełnych żałosnej i płaczliwej melodyi. Z rozkoszą słuchał ich Ben-Hur, niezliczone głosy zdawały się mówić: — Słuchaj, synu Judy, jako czcimy Pana i Boga, dowodząc zarazem miłości dla tej ojczyzny, którą nam dał. Czemuż o Panie, nie ześlesz Gedeona, Dawida lub Machabeusza, bo otośmy gotowi.
Był on w wyjątkowem usposobieniu, a w takich chwilach umysł zdolen jest sobie wytworzyć najnieprawdopodobniejsze fantazye, to też powyższe słowa były niejako wstępem, po którym ujrzał oblicze Nazarejczyka.
I dziwna rzecz! Oblicze to w łzach skąpane, pełne niewieściej słodyczy, widział tuż przed sobą, gdy przechodził dach, idąc ku balustradzie z północnej strony. W wyrazie tej twarzy nie było nic wojennego, przeciwnie opromieniał ją majestat niebios, co w ciszy wieczoru patrzy na wszystko ze spokojem niczem niezmąconym. Zjawisko to przywiodło wszystko na pamięć i znów zapytał: Kimże On jest?
Machinalnie spojrzał Ben-Hur poprzez balustradę na dół w ulicę, a potem zwrócił się ku letniemu domowi.
— Niech czynią, co chcą. Niech się odważą na najgorsze i najniebezpieczniejsze rzeczy — rzekł idąc zwolna — nie przebaczę nigdy Rzymianinowi, nie podzielę się z nim, ani nie porzucę miasta ojców moich. Raczej zwołam Galilejczyków i stoczę bitwę. Nasze bohaterskie czyny zgromadzą do jedności pokolenia, a Ten, co dał niegdyś
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/468
Ta strona została skorygowana.