Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/486

Ta strona została skorygowana.

Estera załzawionemi oczyma patrzała za płaczącemi, póki nie znikły w tłumie.
— Chodźmy, chodźmy — wołał Simonides, skoro Baltazar usiadł w lektyce.
Ben-Hur stał pogrążony w głębokiej zadumie, zdawał się nie słyszeć wrzawy. Pochód ten dziki i zwierzęcy przywiódł mu przed oczy Nazarejczyka. Jakże był łagodnym i miłosiernym dla tych, co cierpieli! A dla niego, nie byłże najłaskawszym! Ileż długów wdzięczności wiąże Go z Tą ofiarą podłego motłochu! Nagle odczuł ową straszną chwilę, gdy chłopcem szedł pod strażą rzymskich siepaczy na śmierć prawie równie okropną jak ukrzyżowanie, któż mu wtedy podał napój chłodzący, kto spojrzał tem spojrzeniem, co mu dodało otuchy i wiary w przyszłość? Kto — żali nie On? I wydało mu się, że te oczy