Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

Gdy Juda opuścił dom i znalazł się na ulicy, już wojsko stało w uformowanym szyku.
Matkę, córkę i wszystkich domowników uprowadzono bramą północną, której gruzy utrudniały przejście. Łatwo sobie wyobrazić jęki i płacz służby, wśród której wielu urodziło się w domu, który teraz opuszczali. Rozpacz ich była rozdzierająca serce. Gdy wreszcie wyprowadzono z domu konie i bydło, zrozumiał Juda, jaka była zemsta prokuratora. Wszystko zabrano, a nawet gmach odarto z ozdób, aby służył za przestrogę tym, którzyby mogli zamarzyć o zniesieniu niewoli lub usunięciu namiestnika rzymskiego. Los rodziny Hurów miał im być przestrogą a ściany ich domu miały świadczyć o tem co zaszło po wsze czasy.
Dowódzca stał ciągle przed gmachem, bo oddział żołnierzy nie zdołał jeszcze naprawić bramy o tyle, aby ją było można zamknąć.
W ulicy walka ustawała: na dachach i mostach gdzieniegdzie tylko tumany kurzawy świadczyły, że wre jeszcze. Wojsko stało w szeregach, tak jak przedtem, lśniące od pancerzy. Biedny jeniec zapomniał o sobie, tęsknemi oczyma napróżno szukał wśród gromady niewolników matki i Tirzy.
Nagle zerwała się z sieni jedna z kobiet i szybko pobiegła ku bramie; kilku z straży puściło się z krzykiem za nią, ale nadaremnie. Ona podbiegła do stóp Judy, obejmowała jego kolana, a czarne grube i ziemią zwalane włosy czyniły ją straszną. Mimo to serce Judy odgadło wierną niewolnicę:
— O Amro, poczciwa Amro — rzekł do niej, niechaj cię Bóg wspiera, ja ci pomódz nie mogę!
Od wielkiego łkania nie mogła wymówić ani słowa, a on pochylił się nad nią i szepcąc powiedział: Żyj, Amro, dla Tirzy i matki mojej, oddaję ci je w opiekę, a gdy wrócę...
Gdy domawiał tych słów, żołnierz pochwycił kobietę, lecz wyrwała mu się i wpadła w bramę, przebiegła przez kurytarz i znikła w podwórzu.
— Puśćcie ją! — krzyknął dowódzca — opieczętujemy bramę, niech umiera z głodu.
Mularze zamurowali bramę, poczem przeszli na stronę wschodnią, gdzie również obwarowano wejście. Pałac Hurów, w którym dotąd kwitło szczęście, stał pusty i głuchy.