Strona:Liote.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

nikogo, tylko rozchodząc się po wagonach i wpadając do uszu podróżnych, budziły w tych, którym chciało się wyglądać z okien, pytanie:
— Po jakie licho zatrzymujemy się w miejscu, gdzie nikt nie wysiada i skąd nikt wsiąść nie może, bo wszystkiego jest tu dwu ludzi, którzy nie mogą opuścić swych stanowisk.
Złośliwi dodawali, że właściwie jest jeden tylko niezaprzeczenie żywy, bo co się tyczy szuby, to dopiero po sprawdzeniu jej zawartości możnaby orzec coś stanowczego.
Tak więc — pociągi nie ożywiały zimowej głuszy. Tchnące gorączką, kipiące energią i pośpiechem w łączeniu ze sobą wielkich środowisk życia, stanowiły one zbyt wielkie przeciwieństwo z rozpostartą tu ciszą, snem, nudą.
Ile razy przemknął taki wóz życia i umilkły głuche, toczące się po polanach i uderzające o ścianę lasu odgłosy huku kół, w pustkę tych miejsc natychmiast zapadały dziwnie przenikliwe akcenty smutku, i zmieszane z cichym skowytem wiatru kołatały do niezamieszkałych domostw i zaryglowanych okiennic, wołając:
— Czemu tu niema ludzi, czemu niema ich trosk i radości?