wana do tła i swobody lasu. Było gwarno, grywała muzyka.
Trwało to niedługo. Znaleziono miejsca nierównie powabniejsze od tej niziny, mającej za cały swój strój przetrzebioną sośninkę, i nudne, rzadkim, wątłym żytem okryte pola.
Teraz przybywa tu na lato kilkanaście mniej zamożnych rodzin żydowskich i niekiedy jaki emeryt.
Nie wiem czy mogła dochować swą dawną postać ta chałupa w niedalekiej od N. wioszczynie, gdzie przed kilku laty czas jakiś zamieszkiwałem.
Od futryn poczynając i belkowania pułapu do podłogi — już wtedy wszystko w niej zbutwiałe było, popaczone; wszystko rozłaziło się w różne strony, zewsząd sypało się próchno. Nakryta wysoką, zczerniałą i rdzawym mchem porośniętą strzechą, koniecznie nasunąć ona musiała każdemu porównanie do wielkiego, starego grzyba, trochę przekrzywionego na jednej nodze, zmurszałej w środku.
Przed domem, od strony drogi, był mały