Strona:Liote.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

Co prawda — za cały majątek, dodawała z westchnieniem. W córeczce zaś tkwiło (smutna po ojcu spuścizna) naczyńko bardzo delikatne, bardzo kruche, może szklane lub kryształowe, z drogiego kryształu, jak u Symchy, wymagające nadzwyczajnej uwagi, opieki i troskliwości, żeby się nie stłukło.
Symchowej nie potrzeba było napędzać do czuwania nad zdrowiem małej. «Mój skarb jedyny». To słowo wszystko tłómaczy: komuż to zalecać trzeba by dbał o swój skarb jedyny. Swoją drogą przyznać musimy — bo i Symcha przykładem swym to stwierdził — że troskliwość ludzka, nie poparta pieniędzmi, które dają możność zaspokajania potrzeb dziecka wątłego, lub starca słabowitego, tyle bywa pomocną, co chuchanie na ranę. Symcha chuchał, dmuchał na siebie, na swoje zdrowie, stąpał bardzo ostrożnie; cóż z tego, kiedy jednocześnie mało jadał, mało pijał mleka, krótko mógł wypoczywać — i naczynie stłukło się. Toż samo — pomimo całej matczynej troskliwości — nastąpić mogło i z kryształową konchą, w której trzepotał się duch życia dziecka, duch tak skory do odlotu.
Czemuż więc przypisać, że dzieweczka