Strona:Liote.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

Symchowa, naturalnie, ani słyszeć o tem nie chciała. W następstwie zaś kupiła mniejszy koszyk dla Esterki i brała ją z sobą do roznoszenia bułek tylko w obrębie samego N., odsyłała zaś dziewczynkę do domu z chwilą, gdy sama miała iść dalej, po wsiach. Co prawda, i ów mniejszy koszyk nieraz wyciskał małej łzy, ale nikt ich nigdy nie dostrzegł.
Minęło parę lat. Córka Symchy wyemancypowała się zupełnie, to znaczy — że szła wszędzie, gdzie matka, do krańca ostatniej wioski, gdzie tylko kupowano od nich chleb, — że koszyk jej nie był mniejszy, niż matczyny, i że to ona teraz ukradkiem z koszyka matki do swego przekładała parę bochenków, by ulżyć starej.


IX.

Zbyt wiele dobrych stron miał ten nowy układ rzeczy, by Symchowa, miała sarkać.
Przedewszystkiem cieszył ją widok dziewczęcia, mogącego podołać ciężarowi kosza z chlebem. Takie było cherlawe dziecko — i oto patrzcie, jak silna z niej pomocnica.
Dalej — ciągła obecność córki w tych wędrówkach napełniała matkę jakiemś miłem, choć mało uświadomionem uczuciem cichej,