Strona:Liote.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —

zapach, słaby i delikatny, który by pochwycić — trzeba szeroko rozdętych nozdrzy i silnego, pełnego oddechu. Rzekłbyś — to zapach młodości, zapach twej pierwszej kochanki, jej włosów rozpuszczonych i ramion wstydliwie usuwających się od twych ust.
Jest nad rzeką urocza, zaciszna ustroń, zboczem osłonięta wzgórza, cieniem nakryta prastarych sokor i szumem ich owiana. Głogi, tarnina i róże polne oplatają czarne pnie drzew o nabrzmiałej, spękanej korze. Róże kwitną. Pomiędzy wzgórzem i nadbrzeżną wikliną łąka się usłała a na niej niedawne, przywiędłe pokosy. Kilka dziewcząt grabiło siano.
Były młode, zdrowe, silne i ochocze. Gdy wszystko naokół miało zapach, one miały swą świeżość, wiośnie ujętą. To, co u innych naokół rzeczy było blaskiem, odkradzionym słońcu, w nich stało się wesołością nieustannie roześmianą, radością życia niemilknącą, radością, która wypowiada się bezwiednie a ciągle w każdym ruchu, słowie i wejrzeniu.
Praca ich nie była ciężką; nieustannie przerzucały się słówkami, którym towarzyszył śmiech. W ruchach swych szafowały siłą do zbytku a bez troski. Coraz to która z nich, rzuciwszy grabie, chwytała w pół towarzy-