rączki, próbując ukryć ich drżenie. Uśmiech żałosnej niepewności i zawstydzenia błąkał się po jej ustach, a spojrzenie prosiło:
— Nie śmiejcie się ze mnie.
Ale nikt się nie śmiał; wszystkie spoglądały na nią życzliwie, lubo z cieniem frasunku. Bezwątpienia żadna nie chciałaby frasunku tego jej okazać, lecz właściwością jest dusz prostych, iż nic ukryć nie umieją i mimowoli, w sposób naiwny dają wyraz swym uczuciom. To też, pewnie wbrew woli tych dziewcząt, tracił powszednie swe brzmienie i jakichś śpiewnych tonów żałości nabierał głos ich, gdy upominały swą siostrę:
— Nie męcz się, Joasiu. Nie lepiejby ci to pójść w cień wikliny, gdzie chłodek od rzeki pociąga. Nasłałybyśmy dla ciebie pachnącego sianka. Idź tylko, połóż się tam, a zobaczysz, jakich ci pięknych naprzynosimy maków, jak ustroimy kwiatkami twoje śliczne włosy.
A ona jeszcze żałośniejszem spojrzeniem milcząco prosiła, by jej nie odpędzały. Czytałam w jej myślach:
«Otóż to mi wielka radość ustroić włosy kwiatkami, gdy się ich samej nie rwało, ani z nich wianka nie uplotło. Módz w znoju
Strona:Liote.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —