Strona:Liote.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —

bratem jest obłudy) — więc wmawiają w siebie:
— Niceśmy nie słyszeli. Czemuż się nam przywidziało, iż coś słyszymy — gdy nic nie było! Wróćże wesołości nasza.
I do nich wraca ich nędzna wesołość. Czerw może ocaleć, choć śród lodowców giną łodzie i okręty. Lawina tocząca się z gór mniej groźną jest dla mchów, niż dla dębów. Choć zabłąkane echa twego głosu wpadają i do uszu słabych, bojaźliwych i kłamców, nie do nich ty wszelako przemawiasz, lecz do odważnych i szczerych.
Ci także pochmurnieją od mowy twojej i na ich obliczach rylec troski głębsze wyżłabia wtedy rysy i ich serca cierpią w skurczu bolesnym, gdy na nie mróz tchnął znagła.
Lecz nie wypierają się, iż słyszeli.
— Tak, słyszeliśmy — mówią.
— To było straszne — mówią.
— Nie wróci do nas dawna niefrasobliwość — albowiem głos lecący szlakiem gromów przygłusza odgłos piszczałek, trąb i flecików, na których przygrywa wesołość.
Nie miękną jednak w trwodze ich serca, bo są męskie i łatwiej je zdruzgotać, niż przestraszyć.