Strona:Liote.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —

nie ulega posądzeniom od biedaka, niemającego co jeść; komukolwiek w osadzie coś zginęło, mówiono bez wahania:
— To sprawka jednego z głodnej wsi.
Nie ulega wątpliwości, że wśród mieszkańców wioski było paru ludzi, zniecierpliwionych macoszą dokuczliwością losu i zdecydowanych zwalczać ją środkami brzydkimi. Drobne kradzieże stały się dla nich sposobem wiązania końca z końcem, łatania dziur, ciągle roztwierających się w ich nędznem bytowaniu. Stanowili wyjątek, opinia zaś ludzka podniosła ich do znaczenia reguły. Za ich winy cierpieli ludzie zrezygnowani, uczciwi, nie mogący przezwyciężyć odrazy do wyciągania ręki po cudzą własność.
Nie dowierzano jednym i drugim.
Mówiono:
— Jan Wargoń i Mateusz Dorobski to złodzieje jawni, szczere złodziejskie natury, a tamci — to baranki wilkiem podszyte. Ho, ho — niechby się tylko któremu zdarzyła okazya; pewnieby się nie wzdragał. Toć to głodna wieś.
Była to bardzo pospolita ludzka niesprawiedliwość.
»Tamci« odczuwali ją głęboko. Znać to