Strona:Liote.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —

było po ich przygnębieniu. Życie im obrzydzała nędza, obrzydzały bezowocne wysiłki, by wydrzeć ziemi trochę plonu, obrzydzały choroby, lęgnące się z mokradeł, febra dręcząca na wiosnę dzieci i starców, i — ten brak miru u ludzi. Nie dość, że cię bieda gryzie, jeszcze każdy złodzieja w tobie węszy.
Bardzo szarą jest powierzchowność i apatycznym wyraz twarzy u gospodarzy z tej wioski. Trudno wyciągnąć ich na rozmowę. Nigdy nikomu prosto w oczy nie patrzą. A to jeszcze bardziej odstręcza od nich ludzi.
— Aha, nawet w ślepia człowiekowi spojrzeć nie śmią.
Ludziom, wielu ludziom się zdaje, że gdy poskrobią z wierzchu skorupę, okrywającą duszę bliźniego, to go już znają, przenikają nawskroś. Oczywiście — jest to omyłka. Kto badał nie skorupy, lecz same dusze, ten wie, iż niepatrzenie komuś w oczy nie zawsze dowodzi występnego sumienia, że to bywa również skutkiem uczuć bardzo smutnych, ale nieuwłaczających, np. uczucia beznadziejnego przygnębienia, macierzą którego bywa ciężkość losu i ludzka niesprawiedliwość.
Przed trzydziestu laty był w tej wiosce