razu, bez najmniejszego nałamywania się, wyłoniły się jako tajone upragnienie.
Gdy wyszedł ze szpitala, był zewnętrznie istotą jak najbardziej godną politowania; wewnątrz uczuwał zadowolenie. Odrazu wszedł w swą rolę.
Wyglądał istotnie żałośnie, chudy, jakby pokręcony. Mowa jego dziwna, zająkliwa, przytłumiona, robiła wielkie wrażenie.
— Ze szpitala, litościwe, ze szpitala...
Wtedy była to prawda i — rzecz dziwna — zarabiał wówczas bardzo mało. Ale nie trapił się złymi początkami, czując, iż — mimo wszystko — stąpa po pewnym gruncie.
Zwolna, coraz wyraźniej począł się zarysowywać przed nim gmach szczęśliwości doczesnej. Trzy jego słabostki — żyłkę pijacką, pociąg do obżarstwa i usposobienie romansowe — choroba nie tylko nie przytłumiła, ale owszem rozjątrzyła. Zaspokojenia tych popędów bez pracy żądał teraz od losu. Tak, los w ten sposób powinien wynagrodzić mu jego kalectwo. I los był mu posłuszny.
Strona:Liote.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —