Strona:Liote.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
— 109 —

Następnych dni musiał znów poprzestawać na posiłku skromniejszym, musiał hamować pożądliwości i naginać się do trybu życia, przyjętego w tych uczciwych, zamożnych domach mieszczańskich, gdzie litowano się szczerze nad jego kalectwem i niedolą. Drobiu i pieczystego tutaj nie dostawał, pozwalano mu jednak najeść się do syta zupą z jarzynami i napełnić resztkami jadła bańkę blaszaną, którą zawsze nosił z sobą ukrytą z boku pod surdutem. Myślano o jego kolacyi; otrzymywał zawiniętą w papierek szczyptę herbaty, kilka kawałków cukru i parę kromek chleba.
Służba w tych domach po większej części składała się z ludzi niedawno przybyłych z prowincyi, nie zbyt jeszcze zepsutych; kucharki zamawiały u niego litanie i modlitwy na różne intencye.
Wszystko to było dla Sitoka bardzo naiwne i nudne. Wzdychał też często i głęboko, co tutaj sprawiało dobre wrażenie.


IV.

O kobietach ma Sitok ohydne zdanie. Właściwie daje on wszystkim jedną obelżywą nazwę.