Strona:Liote.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —

szkać z biedakami, z nędzą i to taką, któraby się korzyła przed nim. Żeby ta nędza nie ważyła się go okraść.
Dobierał sobie otoczenie, od którego mógłby się spodziewać pewnej czołobitności. Lubił chwytać pożądliwe spojrzenia głodnych, skrycie lecz uważnie obserwujących każdy kąsek, który on wyładowywał z swej torby; lubił zwłaszcza pokorę małych dzieci wpółnagich, wychudzonych, które otaczały go wieńcem i nie śmiąc o nic prosić, ssały swe paluszki w bezmyślnem, żałosnem osłupieniu.
Wyładowywanie torby trwało długo, odbywało się powoli i z namaszczeniem. Sitok po sto razy oglądał każdy ogryzek, badał wartość tych resztek, stanowiących zapasy jego na kolacyę, śniadanie i na wypadek, gdyby jutrzejszy dzień miał nie dopisać.
Upewniwszy się, że apetyt jego nie poniesie uszczerbku, wyszukiwał dla dzieci czerstwą bułkę, czasem udzielał im kość, niezupełnie ogryzioną, lub kawałek mięsa, jeśli wywąchawszy je wpierw sumiennie, przekonał się, iż cuchnie. Wzdychał, dając, i natychmiast nadstawiał swą kościstą rękę do ucałowania.
Dobrze sondował dusze ludzi, u których