Strona:Liote.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —

miał mieszkać. Ponieważ zdarzało się, iż wieczorami wracał zapełnie pijany, mogąc zaledwie dowlec się do łóżka — chciał więc mieć pewność, że nikt nie ośmieli się wtedy sprawdzać zawartości jego woreczka. I z biegiem czasu jego zmysł psychologiczny wyćwiczył się, wskazując mu nieomylnie, komu może zaufać. Przenikał na wskroś biedaków, ofiary losu wplątane w najgorszą matnię nędzy, ale niezdolne lub nie mogące się odważyć na występek.
Trafił przed rokiem na ex-posłańca, wdowca obarczonego dwoma córkami.
Człowiek ten kiedyś o losem podsuniętą potknął się przeszkodę.
Trudno dojść, czy istotnie uległ pokusie, czy okoliczności go oskarżyły, czy — jak twierdzi — zgubił rzecz jemu powierzoną, dość iż wypadek ten odjął mu prawo pełnienia służby posłańca.
Odtąd nie tylko, że żył w nędzy, ale jeszcze w jakiejś chorobliwej, nieustannie trapiącej go obawie, by nie uledz posądzeniu o złodziejstwo. Wyrzekł się wszelkiego zajęcia, któreby najmniejszą do takich posądzeń nastręczało sposobność. Był jakiś czas roznosicielem pism, ale i ten zawód stał się