Strona:Liote.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —

dlań dręczącym z powodu, iż wprowadzał go do mieszkań ludzi zamożnych. Ostatecznie nabył pudełko, trochę papierosów i sprzedawał je na ulicy.
Od córek, mimo że jedna ośmnaście, druga szesnaście lat liczyła, żadnej nie miał pomocy.
Starsza była ładną, szczupłą dziewczyną o regularnych, drobnych rysach, pozbawionych zupełnie cech wesołości i swobody dziewczęcej, o oczach wodzących spojrzeniem bezmyślnem, lub zapalającym się złą, zuchwałą śmiałością. Skończona próżniaczka. Ojciec nie umiał jej chować; drżał, by nie poszła na złą drogę, nie dawał jej iść do służby w obawie stracenia jej z oczu, a nie rozumiał, iż zepsucie wsiąka w nią z jakichś niewidzialnych źródeł, zapada do jej duszy w sposób nieodgadniony, że ono jest w kurzu, unoszącym się na trotuarach, w wyziewach rynsztoków i suteryn, w słowach rzucanych przelotem przez bezczelnych wyrostków, którzy całemi gromadami wystawają po bramach domów w tej nędznej dzielnicy, gdzie on mieszka z swemi córkami.
Młodsza jeszcze o wiele, urodą przewyższała starszą. Mowa naturalnie o twarzy, bo