I znów zwolna wpada w odrętwiałą senność i zaraz poczyna coś przez sen gadać, kogoś przeprasza, tłumaczy się.
Drży mu na ustach szept:
— Maryniu, com ja winien... Moja Maryniu — gdybyś ty była — możeby — możeby...
To jego rozmowa z tą, co jako płomień ogniska była.
Jednego razu nie pokazał się w domu przez cały dzień, a późnym wieczorem ktoś wepchnął go do izby pijanego. Przewrócił się zaraz za progiem i tak na podłodze pozostał do rana. Owego dnia Staśka, której na obiad pieniędzy nie zostawił, nic nie jadła. Takie wypadki zaczęły się powtarzać.
Nadeszła dla Sitoka pora działania.
Pękatą, wypełnioną jadłem torbę skąpy ten a teraz nagle do hojności pobudzony człowiek wyładowywał powoli w obecności dziewczyny, rozkładał wszystko na stole, oglądając — jak zwykle — każdy z osobna kawałek mięsa, każdą kość — oblizując się, mrucząc: