Strona:Liote.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —

Owa zaś fala nie wybiera sobie koryta umiecionego; jak prąd szalejącej powodzi, pędzi na niwy czy pustkowia, rwie co napotka, unosząc ze sobą — jak tamta — śmiecie i nieczystość wszelką.
To nędza. Niby widmo, a przecież cielesność, dotknąć się dająca. Coś, co do śmierci doprowadza, a samo nigdy nie umiera. Nie daje się zniszczyć, nie stracha się niczego, pogryzione własnymi zębami, szarpane kłami głodu, zimna, chorób, upragnień wszelakich, a żywe wciąż i odradzające się; wypędzane, kopane, bite a precz wracające do tych samych miejsc i tym samym zawżdy odzywające się głosem, co to niby jęk chorego, niby skomlenie szczenięcia, żałosne, natrętne.
Oto zmieszał się z wiatrem dźwięk jakiś i już umilknąć nie może, wieki całe płacze i drży w powietrzu, z jego wiewem dokoła ziemi lata, do wszystkich uszu swoją skargę wciska.
Płynie ubóstwo owo ciemne i wyzbyć się nalatującego doń śmiecia a brudu występków nie mogące, płynie, jakby od morza fale się odrywały wzdęte, górom podobne, i lądy całe zalewały. Nie jest li ono samo morzem, a dostatek, schludna czystość, dobroć serc