pospolicie zowią — bywa schronieniem, lub miejscem wypoczynku ludzi, dalekich od myśli, chęci, potrzeby i możności jeżdżenia tramwajem.
Przesiadują tu emeryci, inwalidzi, rozmaite niedobitki nędzy, pensyonarze z poblizkiego przytułku, próżniacy niewiadomo z czego żyjący, chłopcy sprzedający dzienniki, dziewczęta uliczne, kochankowie tych dziewcząt, rodzaj przybocznej straży ich stanowiący, ludzie znużeni bezowocną bieganiną za jakiem zajęciem, robotnicy bez pracy, istoty tak szare i wypłowiałe, że niepodobna odgadnąć czem są lub były.
Jednych widuje się tu jak rok okrągły, prawie co dnia. Inni, pojawiając się przez czas dłuższy, znikają następnie, uniesieni widocznie falą swoją w inne strony i znów, po czasie, wypływają na widok tu, w tej samej poczekalni, więcej tylko zamorusani i wy miętoszeni, niż poprzednio.
Typy najrozmaitsze, ale wszystkie jakby z jednej zatoki życia wyłowione. Na ogół wszyscy oni, ci bywalcy stali, ani zbyt weseli nie są, ani zbyt czyści, ani zbyt syci, ani zbyt cnotliwi. Nie brak też między nimi poprostu łobuzów, wojujących przy sposo-
Strona:Liote.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —