Strona:Liote.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —

bności nożem, rzezimieszków małych i dorosłych, przygodnych i fachowych. Tropy zaś ich i dziewcząt, wałęsających się w tej stronie, ściągają często do budki łapaczy, tych, co węszą zwolenników cudzego mienia i tych, co polują na kobiety w początkach złego zawodu będące.
Wszystkich tych ludzi Jan, stróż stacyjny, zowie: prześwietną publicznością, która — oby ręce i nogi połamała — bezpłatnymi lokatorami, zarazą, złym nasieniem.
Pierwsze zwłaszcza lata stróżowania zatruwało Janowi poczucie daremnych wysiłków, by utrzymać w budce czystość.
— Człowiek naharuje się, zamiecie, czy tam zmyje podłogę. Patrz, już za pół godziny obdartusy nanieśli błota, że po porządnych osobach przez cały dzień tyleby się nie uzbierało.
Zimą mawiał:
— Pud węgla spalę i dla kogo? Ludzie, jak się patrzy, panowie, ichmoście godni, prawie — że nie zaglądają, wygrzewa się sama zaraza.
Twierdził, iż łajdactwo to obrabia w budce najpodlejsze interesy, że uszy więdną od słuchania rozpustnej mowy, że zostawiają po