Strona:Liote.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.
— 150 —

ścinnego wybrzeża, raniąc coraz silniej, okrutniej; że wyszła z tej kaźni żywa, jeno nabyła spojrzenie takie nieruchome chwilami i osłupiałe, właściwe ludziom, którzy już niedolę wszelką widzieli, co ani pobledną przed wygniłymi oczodołami czaszki trupiej, ani strachu, ni wstrętu nie uczują, choćby im wypadło koło trupa się położyć — sami spragnieni może nieruchomości spokojnej, wiecznej.
A dusza w niej była jeszcze — odgadywałeś, czułeś to. Może cała ranami krwawiącemi okryta, lub skorupą chropawą, ale — była... Nie objęta ostatecznem pognębieniem i jeszcze walcząca. Z oczu jej patrzało, że to jedna z istot, którym koniec życia tam, gdzie walka w ich duszy ustaje. Póki jeszcze czegoś bronią, o coś utarczkę toczą — póty żyją. Gdy zaś dusza — jak ptak z sił opadający — ma rozciągnąć się w pyle a po hańbieniu ostatniem — wtedy i ciało śmierci przyzywa i jej się oddaje bez targów, ni wypraszania nijakiego. Śmierć je bierze, jak miecz katowski głowę dobrowolnie podeń układzioną.
Wzdrygając się jeszcze od dreszczu przelotnego, ale już zewsząd ogarniającym ją