Strona:Liote.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
— 152 —

lub nieznajomy, uczepiła się byle którego chłopa, żeby ją tylko gdzie bądź do dom zabrać. Wiadomo — głodnego djabeł chlebem kusi, a marznącego — ciepłą izbą.
— A wy zostaliście?
— Ostałam.
— No to nie dziwota, żeście zmarzli jak sęk.
Nie obchodziła go wiele obca, napotkana kobieta, mimo to sprawiało mu przyjemność, że... została. «Znaczy się, jeszcze nie ostatnia — myślał — dość to urodne, nie stare jeszcze i miłe jakieś, żeby więc chciała, łatwo by sobie znalazła lepszy nocleg, niż pod straganem. Otóż nie chciała».
— Tak to tak — przemówił po chwili, rozcierając sobie to jedną, to drugą rękę miarowo, powolnie. — I dawno-ż tak bez dachu?
Kobieta odwróciła głowę ku oknu i nieruchomie zatrzymała oczu swoich spojrzenie na jednym dalekim punkcie. Nie było w twarzy jej wzruszenia żadnego, zakłopotania najmniejszego, ani nieukontentowania, że ktoś ją bada. Ona dotychczas co mówiła, to w połowie jakby do siebie, i teraz pytanie: dawno-żeś bez dachu? — trąciło jej myśli, jak-