Strona:Liote.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —

powleczona, uszły między ramiona. U rąk tylko skóra kosteczki w kupie trzymać się zdawała.
Było na nim dziwne jakieś odzienie, niby siermiężne, a krojem palta zrobione, z rękawami dla długości zbytniej pozawijanymi. I spodnie, snać znacznie nad potrzebę dłuższe, staruszek popodwijał, tak iż dołem wyloty ich niby wałkami okrążone były.
— No, patrzcie państwo, jak to dusi — przemówił, uporawszy się z kaszlem, i rozpoczynając na nowo usuwanie chustką z twarzy i odzieży śladów parskania. Na ostatku oczy załzawione starannie wytarł.
Twarz jego o rysach drobnych, zwiędłe, pomarszczone jabłuszko przypominająca, świeżo ogolona była; wąs krótko przystrzyżony. Wyblakłe oczy patrzały niefrasobliwie.
— To nic teraz, pani moja — zwrócił się do Agnieszki — ale w nocy prosiłbym posłuchać. Koncert, muzyka, po trzy godziny z rzędu — powiadam pani kochanej — rozmaite głosy ze mnie ten kaszel dobywa. Zaś sąsiad mój z lewej strony — my z przytułku tego, tu nieopodal — wyklina mnie, djabłami sadzi. A czy wie, co jego jeszcze czeka.