Strona:Liote.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
— 164 —

siłą uderza, że ta się aż w pół zegnie i klątwę z ust wyrzuci.
— O podłe bękarty!
Baba próbuje, czy nie uda się jej malca którego za głowę uchwycić, by wraz z czapką włosów mu wydrzeć nieco. Gdzie zaś, czapka już pod pachą ukryta — malec taki nadewszystko czapki strzeże — a włosy ostrzyżone jak u rekruta, nie ma co w garść ująć. I chłopaków już niema — polecieli — już po ulicy śmigają, jeden zaś z nich wyrostek po ognisto rudej czuprynie do poznania łatwy, progu dopadłszy, ucieszne miny czyniąc, pokrzykuje:
— Okropny wypadek! Ciężkie potłuczenie kałduna szanownej damy! Byle się przed czasem co nie wytrzęsło!
Poczem pomknął za innymi, czując, że miarka swywoli przebrana.
W budce oburzenie.
— Szarańcza, złe nasienie, czarci przychówek!
— Co to z tego wyrośnie — szemrze staruszek. — Ja państwu powiem: to będą łobuzy.
— Nie będą, bo już są — sarka skrzywdzona kobieta — gorszych we świecie nie