Strona:Liote.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.
— 166 —

górną częścią szubki watowej kobiecej być musiało. Szczególna ta opończa, poszarpaną już była, wszędy watę brudną ukazując. Na jednej nożynie miało chłopię owo ze słomy upleciony łapeć olbrzymi, w jakich stróże nocni chadzają, na drugiej szczątek kalosza.
— Gdzieś podział moje ćtyry numery — darł się rudy, wymachując paczką gazet — płacisz za ćtyry, czy nie — pytam?
— A jakże, płacę — sumitował się malec w szubce — ino Hipolitek podleci, to zara zapłacę.
— Mnie co do twego Hipolitka, albo znam jakiego Hipolitka! No, widzicie — jak to zaświecił, sianem się wykręca, Hipolitkiem mi oczy mydli!
— Żebym tak zdrów był, że ma Hipolitek te ćtyry numery. Sprzeda i zara tobie zapłacim. To mój brat. Ino go patrzyć...
— Czy ja tobie pożyczałem, czy Hipolitkowi — niech go djabeł powiesi? No — gadaj! — upierał się rudy.
— Kiedy w tej słomie do trambaju sam nie podlecę. I tak już po łbie-m od stójkowego dostał, żeby się tu nie kręcić. Więc dałem Hipolitkowi.
— Patrzcie, moi kochani — zwrócił się