stary jeszcze, bardzo otyły osobnik w długich butach i watowej, zatłuszczonej marynarce.
Kończył on właśnie — po krótkiej przerwie, najściem małych łobuzów spowodowanej — opowiadanie o niepowodzeniach, jakich doznał w «interesie» rzeźniczym na przedmieściu, zwracając mowę swą do staruszka, miarowem kiwaniem głowy, uwagę swą w słuchaniu zaznaczającego.
— Więc tedy — wyszedłem na dziady. Jednego ranka — ani wieprzy w chlewie, ani mięsa w wędzarni, ani pół połcia słoniny. Pieniądze z pod poduszki przepadły, a mnie na pierzynę, pod nos, zdechłego kota położono.
— Że to pan jednak nic nie słyczał, nie poczuł! — zadziwił się staruszek.
— Niepojęte, niepojęte — powiadam. Coś było mi zadane wieczorem w szynku. To sprawa tego szelmy Fabisiaka: jak tylko z jego ręki kieliszek przyjąłem, zamroczyło mnie. No, i powiedz pan, sąsiad mój widział złodzieja, a — nic, pary nawet nie puścił. Jeszcze powiadał później: przycupnąłem se za parkanem, byle mnie aby on nie zoczył.
— Tak — potwierdził staruszek — naród
Strona:Liote.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.
— 168 —